Archiwum | Różniaste RSS feed for this section

Subiektywnie Negatywnie

12 Lu

Muszę przyznać że większość naszej wycieczki to miłe wspomnienia. Mało jest rzeczy które przywołują niemiłe skojarzenia ale że akurat jestem w temacie podsumowania naszej wycieczki to przypominam sobie i te, które niespecjalnie wywołują uśmiech na mojej twarzy. Poniżej obiecany niechlubny ranking. Od razu zaznaczam, że lista jest mocno subiektywna. Bez problemu znajdę osoby które nie zgodzą się z tym co piszę i dobrze, tak powinno być. Ale idąc za cytatem z ‚Dnia Świra’ moja racja jest racja najmojsza i mam prawo do odczuwania tego w taki a nie inny sposób.

NAJMNIEJ SYMPATYCZNI LUDZIE

Chiny i Mongolia. Może to kwestia innej kultury, może sprawa bariery językowej a może jeszcze czegoś innego. W każdym razie Chińczycy są mocno zamknięci w sobie, rzadko kiedy się uśmiechają a do nas podchodzili jak pies do jeża. Do tego system politczny w którym żyją dodatkowo komplikował sprawę.

Mongołowie natomiast byli w stosunku do nas mocno chamscy i interesowni. Oczywiście jest parę wyjatków (jak zresztą w każdym pukncie z tej listy) ale zasadniczo niewspominamy ich dobrze. Poza tym, mam znajmych których okradli właśnie tam. Łącznie ze mną.

IMG_0311 IMG_0402   IMG_0725 IMG_0751 IMG_0756IMG_0379

NAJBARDZIEJ MONOTONNY KRAJOBRAZ

Kazachstan. Teren na północy kraju podobno jest bardziej różnorodny ale akurat o nim nie mogę się wypowiadać ponieważ my byliśmy tylko w rejonach południowych. A tam step i step i step i nic poza tym. Już bardziej płasko się nie dało. Podczas naszej trzydziestoparo-godzinnej podróży pociągiem po kazachskim stepie z nudów zaczełam liczyć drzewa na horyzoncie. Naliczyłam ich 6. Pogórków żadnych. Krzewów tak troszkę. Wielbłądów za to dużo. Tak samo znużone życiem jak i ja.

IMG_0788

NAJBRZYDSZE MIASTO

Agra. W Agrze jest Taj Mahal i to by było na tyle co można zobaczyć w tym mieście. Poza tym jest kurz, burdello bum bum, hałas, smród i wszystko bez ładu i składu. A, jeszcze jest atmosfera która człowieka po prostu dobija. Polecam zwiedzanie Taj Mahal a potem biegusiem poza miasto. Jak najdalej

IMG_0523 IMG_0529 IMG_0565

NAJBARDZIEJ PRZEREKLAMOWANE MIASTO

Bangkok. Wszyscy znamy tą piosenkę „One night in Bangkok”. Napisano ją w latach 80-tych i może wtedy Bangkok był perłą rozrywki, rozpusty i czego tam jeszcze dusza zapragnie. Teraz, po tych 30-stu latach niewiele się zmieniło i jak sobie porównasz to, co mają do zaoferowania miasta w Europie, Azji czy Ameryce to Bangkok po prostu przy nich blednie.

NAJBARDZIEJ NIEBEZPIECZNA SYTUACJA

Meksyk i Tadżykistan. W Meksyku natkneliśmy się na gang Zapatistas który chciał wymusić haracz za przejazd drogą. Skończyło się na rzucaniu w nas kamieniami, przeklinaniu, przepychaniu, mazaniu sprayem po naszym samochodzie i uciekaniem jak najdalej się da. Spotkaliśmy później policję której skrzętnie opowiedziałam o sytuacji, oczekując że coś z nimi zrobią. Policja stwierdziła tylko, że to zbyt niebezpieczne i nie zamierzają się w to mieszać. Nam też nie radzą.

W Tadżykistanie mieliśmy późnym popołudniem dojechać do pewnej miejscowości tuż za przełęczą. Prosta sprawa, przesiadka z jednego busika do drugiego. Byłoby prosto gdyby nie to, że od samego rana czekaliśmy 6h na jakikolwiek trasport, dojechaliśmy bardzo późnym popołudniem do miejsca przesiadki gdzie jak się okazało, żadnego busika nie będzie. Zostało nam tylko jedna opcja- na nóżkach. Z plecakami, około 20 km, na wysokości ponad 4 000 m.n.p m, z zapasem wody ale o jednym snickersie. Nie było tam nikogo i niczego, kompletna pustka, gdzieś po paru kilometrach ujrzeliśmy opuszczoną małą chatkę pasterza gdzie ewentulanie moglibyśmy się schować. Zaczeło się ściemniać, do tego zerwał się wiatr, potem deszcz ze śniegiem i zrobiło się naprawdę zimno i paskudnie. I niewesoło. Tyłek uratował nam jakiś facet który akurat późnym wieczorem gdzieś tam zawoził kolegę. Jak nas zobaczył to zapytał wprost: co wy tu k***a robicie? Drugie co od razu powiedział to to, żeby bezwględnie wsiadać do samochodu. Podrzucił nas na drugą stronę przełęczy do chatki drużnika gdzie dobrzy ludzie dali nam gorącą herbatę i ciepły posiłek. Usneliśmy przy rozpalonym kominku i do dziś pamiętam to uczucie ulgi jak zdaliśmy sobie sprawę że jesteśmy już bezpieczni.

IMG_1032 IMG_1151 IMG_0993 IMG_0988 IMG_0986  IMG_0970

NAJGORSZE JEDZENIE

Mongolia. Było o ludziach teraz będzie o jedzeniu. Nie zrozumcie mnie źle. Mongolia to piękny kraj i jeśli chodzi o przyrodę to z całego serca namawiam żeby tam jechać- zachwycające miejsce. Natomiast ludzie są średni a jedzenie… no cóż… Mają do wyboru baraninę. Potem jeszcze można zjeść baraninę i baraninę a jak ktoś jest wegetarianem to z ugotowanej baraniny wyciągną mu ziemniaki i będzie miał ziemniaki z posmakiem baraniny. Koszmar. Do tego mieliśmy jeszcze porównanie jak genialnie można przyrządzić baraninę (w Chile była taka że palce lizać) natomiast ta mongolska potwornie się ciągnie i rozrasta się w gębie. A fu!

NAJBARDZIEJ POLICYJNE PAŃSTWO

Chiny. Można się udusić od tego jak kontrolują obywateli. Nawet ty jako turysta nie masz łatwiej. Żeby pójść na zwykły pociąg trzeba udać się na stację około 2 godzin przed odjazdem pociągu ponieważ kontrole mają takie jak na lotnisku- prześwietlanie bagażu, prześwietlanie ludzi, obmacywanie, sprawdzanie po trzy razy biletów, jeszcze raz kontrola bagażu, w pociągu sprawdzanie ID i ponownie przeszukiwanie bagażu. I nie, nie wyolbrzymiam. Tak jest i to dosłownie. W wielu parkach narodowych na wejściu pobierają odciski palców, a jak w ramach pamiątki kupiliśmy chiński nóż to sprzedawczyni przy zakupie nas wylegitymowała i musiała spisać dokładnie pod jaki adres ten nóż wędruje. Paranoja. Po dwóch miesiącach takiej psychozy z wielką radością stamtąd uciekliśmy.

NAJWIĘKSZY PROBLEM Z TRANSPORTEM PUBLICZNYM

Tadżykistan. Coś jeździ w Duszanbe. Potem już jest dużo gorzej. Najczęściej są to jeepy które zabierają po kilkanaście osób naraz, a jeżdżą według planu jak będzie to będzie. W części Pamirskiej na jakikolwiek transport czekaliśmy około 6 godzin ale potem okazało się że i tak mieliśmy szczęście bo wcześniej jakaś francuzka para podróżników czekała… 3 dni.

IMG_0973 IMG_0218

NAJGORSZE ZATRUCIE POKARMOWE

BIRMA. Od razu na wstępie zaznaczę że właściwie nie mieliśmy żadnych problemów zdrowotnych. Najgorsze problemy jakie miałam w życiu to w… Polsce 🙂 Ale wracając do podróżowania- pamiętaj żeby non stop myć ręce albo chociaż używać tego odkażacza do rąk. Nie jedz nic co nie jest przegotowane. Nie spożywaj jedzenia ulicznego. Patrz kucharzom na ręce i na czystość stanowiska. Jedz tabletki na malarię. Jak drinki to broń Boże z lodem. Z ludźmi się za bardzo nie spoufalaj, nie wiadomo czy na coś nie są chorzy. Milion takich porad mogę wymienić. Do żadnej się nie zastosowaliśmy bo tak jak myśmy podróżowali to po prostu się nie dało. Nie jesteś w stanie mieć non stop sterylnych dłoni, zresztą o wiele lepiej jest dać się organizmowi przyzwyczaić do bakterii niż starać się wszystko zabijać. Te magiczne żele do odkażania rąk, to wszystko rozleje się w bagażu a na koniec zetnie pod wpływem temperatury. A przecież wiadomo że nigdzie, poza Polska, nie można dostać zwykłej wódy, lub spirytusu. Jak reszta świata długa i szeroka, wszyscy trzeźwi. Drinki mają być bez lodu, ależ oczywiście, uważaj na stanowisko pracy kucharzy a i owszem ale co powiesz na to że talerze na których jesz są myte wodą z niewiadomego źródła, a ręce które podają ci jedzenie przed chwilą podcierały czyjś tyłek i nie zostały umyte? A może ważne żeby się wszystko świeciło dookoła a nie ma dla ciebie znaczenia że tą samą ścierką co przecierają blat i garnki kucharz ogarnia sztućce których właśnie używasz, kubek z którego pijesz i taboret na którym siedzisz? Okryj się wszystkim co możesz żeby komary cie nie pogryzły, malaria pewna. A to że przy ponad trzydziestu stopniach nie jesteś w stanie opatulić się szmatami już nie ma znaczenia. Nie pomaga też fakt że komary gryzą przez materiał. To wypsikaj się specyfikiem na te bzyczki, uwaga, ważna informacja, ma być minimum 20% DEETu. Pamiętaj to klucz to sukcesu. Widocznie moje komary nie czytały ulotki bo żarły mnie i przy 10% zawartości i przy ponad 30%, takie to ruskie specyfiki udało nam się znaleźć. Bez sensu z tymi komarami, nikt im nie powiedział co na nie ma działać. To łykaj te leki na malarię. Pamietaj tylko że dłuższe spożywanie specyfiku powoduje gorsze spusztoszenie w organizmie niż sama malaria no ale przecież firmy farmaceutyczne tego nie powiedzą. Grunt to mieć zasady których nijak nie można się trzymać. No ale wracając do tego najgorszego zatrucia. Nabawiliśmy się go w Birmie i sami nie wiemy skąd i jak to do nas przypełzo. RAZ na całe 18 miesięcy podróżowania. Tydzień wycięty z życiorysu na 71 spędzonych sielankowo.

NAJBARDZIEJ KOMERCYJNE MIEJSCE

Tajlandia. Oczywiście, jak ktoś przyjedzie z Polski a nigdy nie był na tak zwanej rajskiej wyspie to będzie zachwycony. Natomiast prawda jest taka, że cała Tajlandia jest zajechana przez nawał turystów. Nie za wiele zostało Tajlandii w Tajlandii, autentyczności za grosz, ludzie traktują cie jak bankomat, bardzo dużo osób oszukuje i mało kto jest zainteresowany tobą jako człowiekiem. Przyroda jest wycinana na poczet nowych, rajskich kurortów, rafy koralowe powoli umierają a znaleźć cichy kątek dla samego siebie graniczy wręcz z cudem.

Bali. Moża się mocno zdziwić, szczególnie jeśli ktoś oglądał film „Jedz, módl się i kochaj”. Bali może było i rajską wyspą ale 20 lat temu. Teraz jest autostrada na autostradzie, McDonald pogania KFC, jest jedna biała plaża na całej wyspie (reszta to czarne plaże bo Bali jest wyspą wulkaniczną) i na to wszystko hordy pijanych Australijczyków którzy z Bali zrobili sobie mini imprezownie. Polecam od razu uciekać jak najdalej na wschód Indonezji bo im bardziej na wschód tym mniej turystów, ludzie stają się bardziej przyjaźni i nawet jakieś lokalne obyczaje można zaobserwować.

IMG_0858 IMG_0856

I na tym kończę ten polski akcent marudzenia i szukania dziury w całym. Na 18 miesięcy naszych podróży większość z tego była super, reszta to jakieś małe wyjątki które utwierdzają nas tylko w przekonaniu że warto podróżować. Już mamy kolejną listę w głowie gdzie by tu pojechać żeby przekonać się jak bardzo jest tam niefajnie! 🙂

Agata

Subiektywnie o podróżach- lista Naj część I

3 Lu

Pytanie-zmora wszystkich podróżników: to który kraj wam się najbardziej podobał?

To trochę tak jakby porównać słonia do mrówki i zastanawiać się które zwierze jest lepsze. Zależy w czym. Tak samo jest gdy się podróżuje bo każde miejsce ma co innego do zaoferowania i ciężko tak generalizować i wybrać po prostu jedno które jest de beściak- stąd pomysł na listę naj. Dzisiaj przedstawię pierwszą część, tą pozytywną a już niedługo zabiorę się za tą mniej przyjemną część rankingu…

NAJPIĘKNIEJSZY WSCHÓD SŁOŃCA

Kambodża, Angkor Wat. Magia, nic więcej nie można dodać. I nie trzeba, natura i potęga człowieka w jednym, broni się samo

DSC01862 DSC01866

NAJPIĘKNIEJSZY ZACHÓD

Indonezja. Nigdzie nie widziałam takich kolorów, właściwie to nie byłam w stanie uwierzyć że zachodzące słońce jest w stanie coś takiego stworzyć i mogłabym sobie dać rękę uciąć że ktoś tam musi sterować suwaczkami od photoshopa bo nie ma takiej możliwości żeby coś takiego działo się naprawdę. Gdyby nie fakt, że się działo…

IMG_0913 DSC_0363

NAJPIĘKNIEJSZE NIEBO

Salwador- plaża mocno oddalona od jakiejkolwiek cywilizacji, pośrodku tak zwanego niczego, żadnej łuny sztucznego światła, tylko ocean i ta Droga Mleczna, gdzie gwiazdy można było łapać rączkami. Kłamstwo oczu, bo poza Drogą Mleczną niebo było do naszego nieba zupełnie niepodobne

NAJPIĘKNIEJSZY KSIĘŻYC

Indie, podczas safari na wielbłądzie. Spaliśmy na piasku, gdzieś z boku slychać było odgłosy ogniska, a już zupełnie daleko pobrzękiwania wielbładów. I ten księżyc który nie pozwalał o sobie zapomnieć…

Kambodża, Angor Wat. Jechaliśmy rowerami na wschód słońca a księżyc nas prowadził. O mały włos by nas nie zaprowadził na manowce bo praktycznie wpakowałam się w drzewo nie zwracając uwagi gdzie pedałuję.

Indonezja- człowiek uczy się geografii właściwie tylko po to żeby potem gdzieś pojechać i samemu zobaczyć, że to czego się nauczył zupełnie nijak ma się do rzeczywistości. W Indonezji rogalik księżyca nie jest taki jak u nas. Na naszym siedzi Pan Twardowski, natomiast ten indonezyjski się do nas uśmiecha, brzuszek ma do dołu i niewiele robi sobie z tego że powinien być rogalikiem po lewej stronie…

NAJSMACZNIEJSZE JEDZENIE

Meksyk i Indie. Za świeżość produktów, za przyprawy, za kunszt, za dostępność jedzenia, za finezję w przygotowaniu, i za nie wiem co jeszcze a co powodowało że żarłam jak oszalała, najchętniej razem z opakowaniem.

Na trzecim miejscu Gruzja. Pyszne jedzenie, dużo chleba w chlebie i jeszcze więcej sera w serze, nie dla tych którzy obserwują wagę natomiast na pewno dla tych którzy chcą dużo i pysznie pojeść!

Argentyna i Chile- raj dla mięsożerców i już naprawdę rozumiem skąd te peany na cześć argentyńskiej wołowiny i chilijskiej baraniny. Wszystko marynowane w ich fantastycznym winie.

20150502_174934 20150417_170055

NAJPYSZNIEJSZE NAPOJE

Meksyk- genialne świeże soki, dostępne wszędzie i za naprawdę śmieszne ceny. Z mocniejszych trunków to mają rewelacyjny mezcal i tequilę, to pierwsze zwaliło mnie z nóg i to dosłownie. Nieważne, świetnie się przy tym bawiłam, chociaż znam to tylko z opowieści męża i właściwie do dzisiaj nie wiem czy on również tak samo świetnie się bawił..

Kostaryka- kawusia, kaweczka czyli coś o czym już pisałam. Jakość na najwyższym możliwym poziomie. Zapach do zapamiętania na całe życie

Argentyna, Chile, Gruzja- trzy kraje i nie jestem w stanie zdecydować które wino jest najlepsze. Proponuje zatem wypić w każdym miejscu ile wlezie. Warte lekkiego zmęczenia dzień po

DSC02103

NAJWSPANIALSI LUDZIE

Gruzja i Iran. Nigdzie jak w tych dwóch krajach nas tak serdecznie nie witano, nigdzie nie czuliśmy się tak dobrze i swojsko wśród lokalnej ludności jak właśnie tam

20150410_231354 20150411_20031320150430_105537 DSC02087

NAJPIĘKNIEJSZY KRAJOBRAZ GÓRSKI

Nepal, za wiadomo co. Himalaje są takie że zwalają z nóg (dosłownie i w przenośni) i że dech zapiera (częściej dosłownie niż w przenośni)

Gruzja- namawiam żeby jechać bo kraj jest piękny, wszędzie pod górkę ale za to z dojazdem z Polski jest z górki bo teraz mamy tanie połaczenie lotnicze. Naprawdę warto

Polska- Tatry i Bieszczady. Kto nie był niech żałuje i najlepiej niech się nie przyznaje. Kto był, to mogę tylko potwierdzić, że jeśli chodzi o same krajobrazy (nie biorąc pod uwagę wysokości) to niczym nie ustępują one Himalajom. Ogromne zdziwienie jak człowiek podróżuje pół świata, zajeżdza do Nepalu, patrzy i wykrzykuje: Jezusicku, no zupełnie jak u nas!!!

DSC01980 DSC01962 DSC01932

NAJPIĘKNIEJSZA PLAŻA

Dla mnie każda nudna i nawet z Karaibów miałam ochotę uciekać po trzech dniach. Ale jakbym już miała wybrać to:

Meksyk za Isla Mujeres, kokosy, temperaturę wody taką jak powietrza, i za biały piasek, który konsystencją przypominał mąkę. Nawet nie wiedziałam że piasek może być taki delikatny w dotyku…

Vietnam za mały raj na ziemi, na wysepce na zatoce Halong. Brak turystów, cisza, święty spokój, mocno kameralna atmosfera. Skuter, my i właściwie nic więcej

DSC01750 DSC01740 DSC01738

NAJBARDZIEJ KOMFORTOWE MIASTO

Singapur. Za czystość, za oznakowanie miasta, za wszystkie możliwe miejskie udogodnienia, za intuicyjne zaplanowanie przestrzeni miejskiej, za komfort, za wielokulturowość, luksus, rozrywki, rozpustę, poziom i właściwie za wszystko co nowoczesne, modernistyczne miasto powinno mieć. A Singapur ma

IMG_1079 IMG_1122 IMG_0989 IMG_0978 IMG_1056

Listę naj możnaby mnożyć w nieskończoność, co kategoria to inni zwycięzscy. Nie jestem w stanie stwierdzić które z tych miejsc podobało mi się najbardziej bo każde jest wyjątkowe ale niestety, są też miejsca które są wyjątkowe z powodu przykrych rzeczy które nas tam spotkały. I o tym będzie następnym razem.

Agata

IMG_1126 20150507_134910

Quiz podróżniczy

24 Czer

Podróżując, każdego dnia możesz przebierać w milionach opcji jakie oferuje ci świat. A tych jest ogrom, do wyboru do koloru. Postanowiłam podzielić się małą częścią wyborów przed jakimi staję każdego dnia.
Jak wygląda backpackerskie hulaj duszo, piekła nie ma?  Odpowiem w formie testu. Wszystkie odpowiedzi są poprawne i możliwe.

Jedziesz 16h przez góry Pamiru w samochodzie przewidzianym na 7 osób ale zapakowano w nim 9. Masz do wyboru:

a) miejsce w środkowym rzędzie gdzie jest więcej miejsca na nogi ale które dzielisz z czwórka innych osób
b) miejsce w pierwszym rzędzie, masz sporo miejsca na nogi ale musisz gadać z kierowcą po rosyjsku (którego nota bene nie znasz) i widzisz jak wyprzedza na wariata i gna na trzeciego, nad przepaścią
c) miejsce w ostatnim rzędzie, tylko ty i dwójka towarzyszy podróży ale za to siedzisko jest na kole co przy dziurach wielkości pułapki na czołgi gwarantuje wstrząsające przeżycia

Między przesiadką jedną a drugą. Bez jedzenia kilkanaście godzin a tu trochę jeszcze do przebycia. Wybierasz:

a) smażone placki z kartoszkami które żresz od trzech tygodni, ciągnące się,  gumowate i na sam ich widok żołądek wywraca się w poprzek
b) nic nie jesz i zdychasz z głodu przez kolejne ileś entych godzin
c) rzucasz się na lokalne dziwne pyszności mając na uwadze iż przez ramię zagląda ci Pasteur szepcąc do ucha ‚na twoim miejscu bym to przegotował’

Nocujesz gdzieś pośrodku niczego. Twoja baza noclegowa to:

a) twój własny namiot w którym jest czysto i przyjemnie ale za to w nocy marzniesz jak czort bo wywiewa dosłownie wszystko
b) masz hotel na wypasie, mają WiFi i inne luksusy ale cena jest zaporowa i wiesz że ta nocka pochłonie twój parodniowy budżet (czytaj parę dni o plackach z kartoszkami)
c) lokalna dziura z wychodkiem na zewnątrz, wiadrem w formie prysznica i brudnym wszystkim ale przynajmniej w nocy nie przymarzniesz

Chce Ci się mega sikać (a bywa że coś jeszcze) a jedziesz totalnym pustkowiem.  Co robisz:

a) łamanym kirgiskim lub na migi krzyczysz kierowcy że musisz wysiąść z samochodu, tu i teraz. 8 osób musi się wygramolić z auta żeby cię wypuścić. Tyłek wystawiasz na poboczu na publiczny widok
b) wstrzymujesz sikanie na ileś godzin aż dojedziesz do hotelu. Pęcherz cie boli, w oczach chlupie, kręcisz się non stop i błagasz o pieluchę
c) przewidujesz i takie sytuacje i na wszelki wypadek przed podróżą nie pijesz i nie jesz. Zdychasz z pragnienia i głodu przez całą podróż

Transport publiczny. Do wyboru masz:

a) komfortowe miejsce przy głośniku z którego wyje zarzynanie kota na przemian z młócką ruskiego disco połączonego z religijnym pianiem
b) idziesz na tył i jedziesz z paszą, owocami, warzywami, zwierzętami i Bóg wie czym jeszcze
c) rezygnujesz i idziesz piechotą w pełnym słońcu,  38 stopni w cieniu z plecakami po 18 kg

Mówią że życie to sztuka wyboru. Podróżowanie pozwala dopracować tą sztukę wręcz do perfekcji. Szkoda tylko że często jest to wybór między dżumą a cholerą. Co nie zmienia faktu że i tak warto! 🙂

Agata

Wymarzony zawód świata

9 Czer

Jak wrócę z naszej wycieczki zostanę konsulem. Ale nie takim byle jakim. Takim, co to postara się aby turyści marzący o tym aby zwiedzić nasz piękny kraj, przeżyli te same cudowne emocje co i my, ubiegając się o wizy do Azji Centralnej.

Po pierwsze swoją placówkę wybuduję na przykład w górzystej Gruzji, w jakimś miejscu trudno dostępnym, za górami, za lasami gdzie żaden publiczny transport nie dociera i gdzie można dojechać astronomicznie droga taksówką. Wszak konsul musi wspierać lokalny biznes.

Drzwi ambasady otworzę dla turystów raz w tygodniu, jeden dzień starczy na załatwienie wszystkich formalności. Oczywiście na spotkanie nie będzie można tak sobie przyjść, wpierw trzeba się umówić. Najbliższe wolne terminy wyznaczę najszybciej na tydzień do przodu, wszak ciężko się wyrobić przy jednym dniu pracy. Telefon będę odbierać w ściśle wyznaczonych godzinach ale na wszelki wypadek wyłącze go z prądu co by potencjalni klienci za bardzo mi głowy nie zwracali.

A dalej już będzie lekko łatwo i przyjemnie czyli mowa o formalnościach. Formularz udostępnię tylko w języku polskim, jak turysta chce jechać do naszego kraju to powinien zawczasu zaznajomić się z językiem. W formularzu wypytam o wszystkie niezbędne informacje: skąd, dokąd, dlaczego i po co, poproszę o telefony, adresy, nazwisko panieńskie matki, babki i dziadka a jak dziadek nie ma to musi sobie załatwić. Jak się okaże, że dziadkowi się zmarło parę lat wcześniej to tym większy ma dziadek problem. Do formularza trzeba będzie dołączyć zdjęcie, ale że standardowe paszportowe mnie nudzą poproszę w formacie 36 × 49 mm, na tle z wielbłądem i w czapce góralskiej. Akcenty folklorystyczne są zawsze mile widziane.

Oficjalnych cen za wizę nie będę podawać, szkoda papieru na takie wydruki. Za szybsze załatwienie sprawy wymagać będę większych opłat ale w sumie nie ma to znaczenia bo i tak nie mam zamiaru trzymać się terminów. Wiza będzie gotowa jak będzie gotowa a jak turysta przyjechał raz i odbił się od drzwi to równie dobrze może zajechać i drugi skoro zna już drogę. Zapłacić w ambasadzie nie będzie można, żeby nikt nie posądził mnie o łapówki ale i na to mam radę- podpiszę umowę z jakimś maleńkim bankiem na drugim końcu świata i tylko tam będzie można uiścić opłaty.

I już. A po takiej bezbolesnej procedurze siądę sobie w swoim biurze, otworzę browar i będę obserwować przez kamerkę turystów. I popatrzę jak cieszą się jak dzieci z uzyskanej wizy, jak po trzech tygodniach krzyczą i wiwatują ‚jest, udało się, sukces!!!!’. Lubię sprawiać ludziom radość, zwłaszcza w takich małych sprawach jak pozwolenie na wjazd do kraju. I tylko będę się dziwić, że tyle kasy i zachodu w to wszystko włożyli po to, aby później wydać jeszcze więcej.

Hej, bo co by nie mówić, konsul to ma jednak klawe życie!!!!

Agata

image

O bułce z masłem :)

21 Maj

Mówi się ‚szczęście głupca’, lub ‚fart początkującego’. Jak zwał tak zwał ale albo my nie jesteśmy głupi albo początkujący albo jedno i drugie bo szczęście nas ewidentnie opuściło.

Zaczęło się od Armenii. Zaprzyjaźniony Grek miał nam załatwić bilet lotniczy do Uzbekistanu plus zaproszenie potrzebne do uzyskania wizy. Nie powiem żeby zapadł się pod ziemię bo często utrzymywał z nami kontakt. Problem jest tylko taki że pewnego dnia facet przestał się odzywać, a o pieniądzach i biletach również słuch zaginął. 300 dolarów zrobiło pa pa a i wiza do Uzbekistanu również stoi pod znakiem zapytania. Podobno za hotel też nie zapłacił. Podobno armeńska policja go ściga. Ja dzięki temu mam skan jego paszportu ale mogę sobie z niego zrobić tylko tablicę do gry w darta, z dziesiątka wycyrklowaną centralnie w jego czoło. Cóż, marne to pocieszenie ale zawsze coś.

W Azerbejdzanie miało być łatwiej. Miały być bankomaty z dolarami, otwarte ambasady i prom drugiego dnia.

Zaczęło się od tego że do centrum Baku przyjechaliśmy w poniedziałek zamiast zaplanowanej niedzieli. Niby mała różnica ale już na wstępie mieliśmy jeden roboczy dzień w plecy. Zamiast spędzić go produktywnie w ambasadzie, ganialiśmy jak króliki po uliczkach starego Baku w poszukiwaniu bankomatu wypłacającego dolary. Ten jeden jedyny co był, wypłacał bardzo małe pliki gotówki rujnując nas na prowizji po czym przy kresie swoich sił ostentacyjnie wciągnął naszemu koledze kartę bankomatową.

Ambasada Uzbecka była zamknięta. Następnego dnia przyjmowała nie w tych godzinach co trzeba. Dużo łatwiej poszło nam w ambasadzie Kazachstanu. Wizę nam dadzą, a i owszem ale dopiero na piątek. Dzwonię do Pani z promu. A ta krzyczy do słuchawki że tak jak stoję mam jechać i kupować bilet na prom bo dzisiaj będzie i tylko dzisiaj a potem kiedy to już nie wiadomo. Tyle tylko że dalej nie mam kazachskiej wizy potrzebnej żeby wpuścili nas na prom.

Zostajemy a raczej utkneliśmy w Baku do piątku. Wizy uzbeckiej nie załatwimy przez parę dni, to przepadło. Prom również odpłynął bez nas na pokładzie.

Kolejnego dnia wracamy do bankomatu. Nauczeni doświadczeniem idziemy do innego. Wklepuje PIN, kwotę, maszyna coś mieli po czym wypluwa… samą kartę bez pieniędzy i potwierdzenia. Następnego dnia wieczorem przychodzi wyciąg bankowy. 500 dolarów ściągnęli mi z konta, te same 500 dolarów których de facto nie mam. Plus rujnującą prowizję. Brak gotówki, zrealizowana transakcja, zamknięty bank na weekend, to jak wiadomo, szczególnie za granicą, dość duży problem.

Utkneliśmy w Baku do kolejnego poniedziałku aż coś może się otworzy. Zaczynam się histerycznie śmiać. Nawet nie będę dzwonić do kobity co zarządza sprzedażą biletów na prom w obawie że kolejny właśnie przepływa nam przed nosem, i tak nie ruszę się nigdzie bez pieniędzy.

W poniedziałek składamy reklamację. Potem dzwonię do szefowej wszystkich szefów a ta krzyczy że tak, prom będzie i żeby jechać kupować bilety. Już! Na szybko przyjeżdżamy do portu i jest, pierwszy sukces! Mamy bilety w ręku! Radość jednak trwała krótko bo okazało się że ten port w którym właśnie jesteśmy to jest port, a jakże, ale to nie TEN port! TEN nasz port jest oddalony od nas o skromne 80 km i można dojechać tam tylko taksówką, najlepiej za pieniądze których nie wypluł nam bankomat!!!

Z pomocą przychodzi taksówkarz. Turystom da dobrą cenę o jakieś 50% zawyżoną w stosunku do ceny dla lokalsów. Najpierw chce nas okantować na 30 manatów. Potem na mniej. W akcie desperacji zdając sobie sprawę że my naprawdę mamy jakieś resztki gotówki schodzi z ceny na 20 manatów. Szybka akcja, umawiamy się że pojedziemy po nasze bagaże, da nam 15 min na spakowanie się, poczeka i jedziemy dalej. W domu w pędzie wrzucamy do plecaków co leci pod ręką, zbiegamy na dół a tu… facet odjechał. Tak nas sobie zostawił co by nie było nam za prosto w życiu. Zaczyna się walka z czasem i kolejnym taksówkarzem, który widząc że jesteśmy turystami chce nam dać super konkurencyjną cenę.

Co ciekawe, lokalni ludzie słysząc że jesteśmy z Polszy kantują nas o jakieś 20 procent mniej niż pozostałych turystów, ot tak z sentymentu dla braci z Polski. Ta gra w targowanie, słowne przepychanki i sprawdzian siły psychicznej zawsze mnie obrzydza. Im dłużej jednak podróżuje tym bardziej rozumiem że każda ze stron stara się wygrać na poczet przetrwania, raz będąc przy głównym stole rozgrywek a raz znajdując swoje nazwisko w menu. Ani ja nie jestem uprzywilejowana jako turysta, ani oni. Każdy walczy jak może i różne chwyty są dozwolone. I tak się stało, że akurat teraz my znaleźliśmy się na karcie dań. Mam tylko nadzieję, że w Kazachstanie los się do nas uśmiechnie.

Agata

Szlakiem Jedwabnym czyli nie wiadomo gdzie byle na wschód

25 Mar

W Tunezji strzelają. W Iranie podobno też nie jest za wesoło. Armenia gryzie się z Azerbejdżanem o terytorium przygraniczne. Z wizą do Izraela nie wpuszczają do żadnych krajów arabskich, a Irańska wiza zamyka nam drzwi do Stanów Zjednoczonych. Lot do Turcji z dużą dozą adrenaliny można odbyć nad Ukrainą choć w sumie nad Alpami też jest rześko bo właśnie rozbił się samolot i zginęło 150 osób. W Indiach gwałcą, o Tybet dalej walczą i tylko na wyspach Vanuatu jest spokojnie bo połowę ludności zmiótł huragan.

A świat jak gdyby nigdy nic dalej się kręci. Dostojnie, spokojnie, niezmiennie. Właśnie ruszyliśmy go poznawać, pełni energii, zapału i wiary że może Azja zaoszczędzi nam tych wszystkich tragedii. Bo że ma wiele wspaniałych rzeczy do zaoferowania to już wiemy- dzisiaj wylądowaliśmy w Stambule. Co dalej pozostaje niewiadomą, i to jest właśnie to za czym najbardziej tęskniliśmy.

Agata

image

Sprzęt na wyprawę dookoła świata

8 Wrz

Jako że pogoda na świecie jak wiemy bywa różna a podróżowanie zazwyczaj wiąże się z przekraczaniem wielu stref klimatycznych, logistyczne ogarnięcie i przygotowanie naszych plecaków a właściwie tego co się ma w nich znaleźć było jak dla mnie największym dotychczasowym wyzwaniem.

Wiązało się to z godzinami spędzonymi przed komputerem, czytaniem rankingów, blogów porad itp. Itd.

Kolejne godziny spędziłem w sklepach turystycznych bo mam taki charakter, że jak nie dotknę i nie zobaczę to nie uwierzę. A może wynika to z tego, że mam Tomasz na imię 😉

Przejdźmy jednak do rzeczy czyli co po kolei zabrać ze sobą. Maksymalnie co postanowiliśmy ze sobą dźwigać to 15 kg – cięższy plecak przy dłuższym użytkowaniu jest zwyczajnie męczący a w takich Himalajach potrafi dać nieźle popalić, zatem 15 kg to wg mnie absolutne maximum i mówię tu o swojej osobie bo dla żonki wyznaczyliśmy limit 12 kg. Jakby tak przeliczył to na wagę ciała to wychodzi że ona ma gorzej ale fakt że twarda z niej sztuka bo taki plecak to ¼  jej wagi.

  1. Plecak : Deuter AirContact. Świetny plecak transportowy z niesamowicie wygodnym systemem nośnym variflex. Koszt około 900 zł
  2. Śpiwory: LaFuma warm’n light puchowe o wadze około 600g sztuka, z temperaturą komfortu około 5 stopni ale przyznam, że wcale tak komfortowo nie jest i trzeba się w nich ciepło ubierać przed snem jeśli temp jest bliska 0. Niestety coś za coś, ciepłe śpiwory zazwyczaj maja około 1kg co dla nas było stanowczo za dużo. Koszt śpiworu to około 400 zł
  3. Namiot : Nemo Morpho 2p z pompowanymi poduszkami zamiast stelaża. Jest to namiot jednowarstwowy i przyznam że pomimo korzystania z niego w tropikach gdzie lały się na niego wiadra wody z nieba dał radę i chyba spełnił pokładane w nim oczekiwania. Waży raptem 2 kg a rozłożenie go to jakieś 5 min roboty. Ma bardzo dobra wentylację no i miejsca wystarczy na 2 osoby z plecakami więc jest dobrze. Koszt 1800 zł
  4. Karimaty : Nemo ZOR 20R. Świetna dmuchana karimata o wadze 400g. Koszt 300 zł
  5. Kuchenka: JetBoli Ti SOL która dopiero zostanie przetestowana w Patagonii więc damy znać jak poszło ale wszyscy chwalą sobie ten produkt. Koszt 450 zł i to chyba jej największa wada
  6. Bukłaki na wodę o pojemności 2L Osprey. Szczególnie przydatne przy długim trekkingu. Koszt około 100 zł
  7. Kijki trekkingowe: nasze to LEKI- znana i sprawdzona firma (niestety chyba przy okazji najdroższa). Udało nam się kupić kijki z dużym rabatem około 50 % więc ja np. za swoje karbonowe zapłaciłem ‘tylko’ 300 zł.

Tak wygląda niezbędny a raczej podstawowy ekwipunek każdego kto chciał by się poszwędać po świecie i nie kręcą go resorty 5 gwiazdkowe ani szwedzki stół na śniadanie.

To niestety tylko część rzeczy które potrzebujemy ze sobą zabrać. Oczywiście możemy zrezygnować z kijków czy bukłaków na wodę ale takie rzeczy jak lekki namiot czy dobry śpiwór będą nam niezbędne.

Do podanego ekwipunku musimy dodać jeszcze całą listę pozostałych różnych różności które będziemy ze sobą taszczyć jak np. : nóż (najlepiej multitool), sztućce (nasze są ze stali lotniczej bardzo lekkie), latarka, apteczka (o tym później bo to ważny temat).

No i ostatnia rzecz która zdecyduje o tym czy będzie nam komfortowo w czasie podróży to oczywiście ciuchy (nie możemy wziąć dwóch walizek na kółkach). Ich wybór jest chyba trudniejszy niż się zdaje, musimy przede wszystkim mieć rzeczy na każdą porę roku czy to ciepło czy zimno. O ile łatwiej jest się spakować w tropiki bo tam w sumie krótkie spodnie i koszulka to i tak nadmiar o tyle problem powstaje przy strefach gdzie klimat a raczej temperatury są mocno zróżnicowane jak np. wspomniane Himalaje gdzie w ciągu dnia na wysokości 4000 m będzie około 20 stopni i słoneczko a w nocy temperatura spokojnie spada poniżej zera. Wodoodporna kurtka i porządne spodnie to absolutna podstaw, obowiązkowo dobre buty za kostkę no i oczywiście ubieramy się na cebulkę. Rękawiczki, czapka, kalesony to takie kolejne niezbędniki. Dobór ciuchów jednak zostawiam wam bo nawet jak zmarzniecie to najwyżej kupicie sobie jakiś ciepły miejscowy sweter poza tym przy długim podróżowaniu należy raczej nastawić się na kupowanie pewnych rzeczy po drodze aby zbytnio nie obciążać plecaka.

Jak zdecydować ile tego wszystkiego ze sobą zabrać? Przecież 7 x podkoszulki, spodni 4 pary,  majtek 7 sztuk itd. raczej się nie da więc proponuję spakować plecak w niezbędny sprzęt który chcemy wziąć, postawić go na wagę i założyć sobie jakiś limit jak chociażby u nas- ja mam max 15kg. Potem trzeba zobaczyć ile to łącznie waży a to ile kg nam zostało można dopakować niezbędnymi ciuchami. Wierzcie mi nie będzie to proste i zacznie się metoda eliminacji ale podróżowanie to przecież sztuka kompromisu 😉

Mam nadzieję że tym którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę troszkę pomoże ten wpis i łatwiej będzie im ogarnąć przygotowania do podróży. Pamiętajcie też że w dobry sprzęt warto zainwestować bo raz że zazwyczaj mniej waży dwa jest bardziej wytrzymały i będzie wam służył latami. Tanie rzeczy sprawdzają się na biwakach ale przy poważnych wyzwaniach potrzebujemy poważnego sprzętu, który pozwoli nam jeszcze bardziej cieszyć się ze zdobywania i poznawania świata oraz jego żywiołów.

Na koniec kilka gadżetów w które my postanowiliśmy się wyposażyć a które może przypadną wam do gustu :

  1. Letherman Skeletool CX prezent od kochanej żony + komplet końcówek (oj przydatne). Polecam jako facet     http://www.leatherman.com/19.html
  2. Kamerka GoPro Hero 3- rewelacja w każdych warunkach
  3. Jeszcze nie komputer ale już wygodne urządzenie do pisania bloga i nie tylko czyli Samsung Note 3 (bo jakoś nie wyobrażam sobie taszczenia ze sobą laptopa)
  4. Kompas : to już do wyboru do koloru ale fajnie jest mieć
  5. Life Straw czyli słomka życia. Jeszcze nie testowana ale filtruje do 1000 l wody i oczyszcza z 99 % nieczystości. Postanowiliśmy zabrać tak na wszelki http://www.buylifestraw.com/products/lifestraw-personal
  6. Pasy na dokumenty Sea to Summit- naprawdę warto zabrać coś takiego dla bezpieczeństwa
  7. Pen Drive Corsair Survivor czyli taki co to dużo może wytrzymać 😉
  8. Latarka Mactronic- niesamowita moc jak na taką wielkość. Posiada kilka opcji wraz z nadawaniem S.O.S. Szczerze polecam, zwłaszcza że to rodzimy wyrób polski http://www.mactronic.pl/pl/products/mx/1943/latarka_black_eye_780lm_ladowalna/8753.html
  9. Ręczniki szybkoschnące Sea to Summit
  10. Gwizdek tytanowy- to tak w sumie nie wiem po co ale fajny, lekki, głośny i może kiedyś się przyda (ale oby nie)
  11. Polecam karabińczyki z taśmą, takie wspinaczkowe, co to łatwo i szybko można tym spiąć plecaki czy przypiąć na dachu autobusu do rurki co by ich po drodze nie zgubić
  12. Poduszki do namiotu- jak najlżejsze bo czasem jednak fajnie jest nie zasypiać na kawałku bluzy pod głową tylko namiastce poduszki (chyba taki atawizm)

Udanych zakupów! 🙂

Tomek

Wisienka na torcie w wydaniu meksykańskim czyli gangi, narkotyki i oddziały specjalne

21 Sty

Podróżując trzymamy się paru żelaznych zasad. Pierwsza jest taka, że przemieszczamy się tylko za dnia. Miejscowości przygraniczne omijamy bokiem a już na pewno nie jedziemy po ciemku na trasach granicznych gdzie można spotkać różne kartele, oddziały specjalne a od czasu do czasu blokady i łapanki drogowe. Kolejna zasada mówi, żeby przed przekroczeniem granicy dowiedzieć się jak wygląda sytuacja na głównych trasach. Jako że przyszło nam wracać do Stanów Zjednoczonych doinformowałam się stosownie. Przyznaję, wolałam nie wiedzieć co przeczytałam ale też i bez przesady, informacje często podają na wyrost. W każdym razie, plan był taki że dojeżdżamy do San Fernando, małego miasteczka oddalonego w bezpiecznej odległości od Matamoros czyli granicy z USA a dnia następnego witamy amerykańską ziemię.

Na jakieś 200km przed granicą zaczynają sie kontrole policji, wojska i innych oddziałów. Jesteśmy do tego przyzwyczajeni, to już taka norma w całej Ameryce Centralnej. Godzina 17, do San Fernando mamy 20 km więc idealnie. Kolejna kontrola, a my czekając robimy sobie niewybredne żarty o ilości przewożonej kokainy i broni oraz tego co mamy i gdzie mamy pochowane w samochodzie. Tym razem zatrzymuje nas wojskowy, widzi białe gęby i zaczyna zadawać standardowe pytania: skąd, dokąd, dlaczego itd. Po chwili wywiązuje się z tego sympatyczna rozmowa o języku hiszpańskim i o podróżach. Nagle wojskowy zmienia ton i temat wypowiedzi…

Wojskowy: Jedźcie już. Do Matamoros musicie zajechać za dnia a niedługo zacznie się ściemniać.
Agata: A nie, my teraz bezpiecznie do San Fernando, tam szukamy hotelu i jutro z rana dopiero na granicę.
Wojskowy: Do San Fernando nie. Tam jest bardzo niebezpiecznie.

Zdębiałam…

Agata: Do San Fernando nie? To gdzie?
Wojskowy: Matamoros. Miasto jest większe i bardziej bezpiecznie. Do San Fernando na pewno nie. Jechać, jechać bo się ściemnia!

Jest jeszcze jedna żelazna zasada w podróży. Jak miejscowy mówi żeby czegoś nie robić to trzeba go słuchać. A jak jeszcze do tego miejscowy jest wojskowym uzbrojonym w karabin M16 to należy go słuchać bezwzględnie.

Lekka panika, gps, mapa i wyszło na to że do Matamoros nie jest aż tak daleko. Tyle tylko że na bank nie dojedziemy tam za dnia…

Agata: Do Matamoros jest 140km, w dwie godziny powinniśmy tam dojechać. Zachód słońca jest za jakąś godzinę… (pocieszając się na głos) Bo to chyba nie jest tak że o 18:30 jest zachód słońca a o 18:31 już zaczynają strzelać?
Tomek: (śmiejąc się) Tak, pewnie, jak tylko się ściemni gangi wypełzają niczym wampiry, wszyscy żądni krwi! (śmiech)
Agata: Śmieszne!!! A teraz gdzie jedziemy?
Tomek: Na chwilę na stację. Zatankuję , wolałbym nie spier*****ać na rezerwie.

Chwila ciszy…

Mijamy miejscowości. San Fernando, San German…

Tomek: A zauważyłaś że im ciemniej sie robi to tym mniej samochodów nas mija? Zresztą, te nazwy miejscowości… To chyba po tych poległych?
Agata: Siedź cicho i nie odzywaj się! I tak dobrze że samochód dalej jedzie!
Tomek: A tu nagle pierdut i coś sie spsuło. He he, i co wtedy kochanie?
Agata: …
Tomek: Nie przejmuj się, jakby co to na poboczu nie będziemy zakładać kamizelek odblaskowych. Żeby nas nie widzieli. Albo możemy się schować w krzakach!

Odruchowo się rozglądam…Dookoła trzy palmy na krzyż, dalej piasek i pole jak okiem sięgnął…

Mąż to zawsze potrafi pocieszyć mnie i wesprzeć akuratnym komentarzem. Świetnie się przy tym bawi. Ja trochę gorzej. Ostatnie kilometry jechałam z duszą na ramieniu i było to zdecydowanie najdłuższe 140 km w moim życiu…

Agata

Latin America 2013 canon 751

Bo Costa Rica jest w kawę muy rica!

11 List

Kostaryka to jedna wielka dżungla. Taka dżungla, że motylek jest wielkości wróbla a bąk bzyczy w takich decybelach, że własnych myśli nie można usłyszeć. Ja wiem, że o dżungli w krajach Ameryki Centralnej już wspominaliśmy, i że nie jest logicznym by jedna dżungla była bardziej dżunglą od innej dżungli ale tak właśnie jest. W Kostaryce przyroda jest tak gęsta i tak bujna, że człowiek boi się włożyć rękę w mały krzaczek.

Tomek pisząc o Kostaryce wspomniałby o naszych wyprawach po górach, o wodospadach, o zwierzętach i drożyźnie jaka jest w kraju ale ja jestem mocno ograniczona jeśli chodzi o Kostarykę bo dla mnie Kostaryka to przede wszystkim KAWA!

Kawa, kawusieńka, kaweczka, kawusia… Co tu mówić, określenie ‚kostarykańska kawa’ to to samo co ‚szwajcarskie czekoladki’ czy ‚włoska pizza’. Creme de la creme! Czarna z mleczną pianeczką. Delikatna w wysublimowanym latte. Z nutką czekolady. Czy z cynamonem. A ta z limonką to do dziś za mną chodzi! I na koniec czarna i mocna tak, że od razu rosną włosy na klacie. Jednym słowem o kostarykańskiej kawie mogłabym się rozwodzić godzinami!

Jakość kawy wynika przede wszystkim z warunków jakie panują na Kostaryce. Codziennie jest gorąco. Codziennie wieczorem leje deszcz. Pora deszczowa i sucha są najbardziej wyrównane właśnie tutaj. Dodatkowo, na Kostaryce jest ponad sto wulkanów, raptem trzy aktywne i kawa ma pełne pole do popisu by odpowiednio dojrzewać na ich żyznej glebie. I najważniejsze, Kostaryka z kawy zrobiła swoją perełkę eksportową. Choduje się tylko i wyłącznie najlepszej jakości ziarna arabiki, w kraju zakazana została uprawa słabszej jakości kawy. W narodzie panuje kultura picia czarnego trunku, w byle przydrożnej budzie może nie być niczego ale zawsze będzie kawa i ktoś, kto się nią odpowiednio zajmie. O kawie rozpuszczalnej nie mówi się tu wcale bo to takie świństwo, że wstyd nawet o tym wspominać.

Z podróży po tym kraju wróciłam z woreczkami prażonych ziaren. W sklepie przed półkami z kawą dostawałam paniki, no bo którą tu teraz wybrać? Zaopatrzyłam się też w lniany worek do transportu ziaren, nosić może go nie będę ale to na pewno jedno z cenniejszych moich trofeum z tej wycieczki. I tylko ta kawa finansowo puściła mnie z workami, bo czy już wspominałam, że Tomek na pewno by dodał od siebie jak potwornie drogo jest na Kostaryce? 🙂

Agata

20131118-215511.jpg

20131118-215638.jpg

Czyli o tym jak to jest być białym po drugiej stronie oceanu

6 Paźdź

Różnie na nas wołają: gringos, chabochi, gabacho czy chele. W każdej wersji oznacza to to samo- Białas. Może nawet przez małe ‚b’. Nie to żeby nas nie szanowali, wręcz przeciwnie, czujemy sie tu dobrze, ludzie są pomocni i życzliwi w stosunku do nas no ale jakby tak… z której strony by nie spojrzał białas to białas.

Po pierwsze białas to kolonista. Niby fajnie bo pieniądze zostawi, dolarem sypnie, może nawet zakocha sie sam nie wiedząc w czym i dom tutaj kupi więc i robotę da, ale wiadomo- kolonista. Lepiej by było jakby ich tu nie było i do białasów czuje się mały niesmak, wszak potomkowie Corteza.

Dwa, każdy biały to Amerykanin. Są też i inni biali, ostatnio byli nawet jacyś z Polski ale gdzie ta Polska to w sumie nie wiadomo, niby biali katolicy jak Jan Paweł II ale przecież świętą prawdą jest, że on to akurat inna bajka a cała reszta to po prostu Amerykanie.

Po trzecie- białas bystrością umysłu nie grzeszy.
-‚Przecież wiadomo, że to czerwone smocze jajo to owoc. Czy jest słodki? Oczywiste że jest cholernie słodki!’
-‚Tak, już pięcioletnie dziecko wie, że papier toaletowy, po zrobieniu tego co trzeba wrzucamy do kosza a nie do muszli.’
-‚Czy ja mam czas? Panie, tu wszyscy maja duuuuużoooo czasu.’
-‚Nie, tego nie jemy na sucho. Najlepsze jest z limonką, chili, solą. Ludzie… Ale nie w tej kolejności!’
-‚A to jest pomarańcz. Pomarańczy też u siebie nie macie? Tak, jest zielona, a jaka ma być, pomarańczowa?! A nie… To pomarańczowe to cytryna oczywiście…’
I tak w kółko. Sumarycznie wychodzi na to że białas o życiu nie wie nic a nic!

I po czwarte, że niby cała reszta świata to kolorowi. A białas? Jak sie wkurzy to czerwienieje ze złości. Po zjedzeniu pysznych świerszczy zielenieje a po paru kieliszkach mezcalu jest biały jak trup. Na słońcu, przy delikatnym 38- stopniowym upale robi sie czerwony jak rak, a potem nie wiedzieć czemu brązowieje. Takiemu białasowi to dopiero nie można ufać!

A jak to wygląda z naszej, białej perspektywy? To prawda, czujemy sie czasami (może nawet częściej) jakby musieli nam tłumaczyć kompletne podstawy dotyczące życia. Nie raz zrobiliśmy z siebie durniów. Jako że łazimy i stołujemy sie z dala od miejsc typowo turystycznych, nasze pojawienie sie zawsze wiąże sie z uśmieszkami, szeptami i wytykaniem palcami. Gdy gdzieś wchodzimy, wszystkie oczy są skierowane na nas. Zawsze pierwsze dwa kęsy posiłku ciężko mi przechodzą przez gardło bo widzę jak wszyscy nas obserwują sprawdzając czy aby na pewno wiemy jak to co podali sie je, z czym i w jakiej kolejności. Ot, taka mała lokalna rozrywka. Do tego, że zawsze będziemy Amerykanami już się przyzwyczailiśmy, czasami nawet nie chce nam się prostować faktów.

Ale jest też mnóstwo innych różnych smaczków których nasz umysł nie ogarnia i nie jest w stanie zrozumieć. Wtedy wszystko zbywamy śmiechem, bo czemu by i nie. Wzruszenie ramion i już, dwie strony sie cieszą. I chwała chociaż za to, że i gringos i latinos śmieją się w tym samym języku! 🙂

Agata

DSC00989 DSC00982