Archiwum | Czerwiec, 2015

Pamirskim traktem jedziemy dziś w kratkę

29 Czer

Jako że magia Pamiru i jego niedostępność, opowieści turystów o wyjątkowości tego miejsca (zwłaszcza relacje rowerzystów) od dawna zaprzątały nasze głowy, postanowiliśmy sprawdzić jak to jest naprawdę.

Teraz już wiemy i w pełni się zgadzamy, wyjątkowy, magiczny Pamir, to na pewno jedno z naszych ulubionych miejsc w czasie tej podróży. Na zawsze go zapamiętamy choć bywało ciężko. Pamir to nie tylko piękne widoki, wyniosłe góry i zielone oazy, to także surowy klimat, ciężkie życie mieszkańców, drogi w opłakanym stanie, ogromne problemy z transportem i zaopatrzeniem, powszechna bieda i życie od wschodu do zachodu słońca.

Zacznijmy jednak od początku, czyli jak dostać się w ten niedostępny, magiczny region. Większość relacji jakie mogliśmy przeczytać pochodziła od rowerzystów dla których Pamir jest jak mekka, no bo jaki zapaleniec nie chciałby się sprawdzić na jego drogach. Wierzcie mi, pedałowania jest co niemiara a jakość dróg i wysokość, nie ułatwia zadania. Zatem wielki szacunek dla tych co pokonali swoje słabości, i dokonali tego czynu na rowerach.

image

image

image

Najbardziej zazdrościłem im tego, że mieli własny środek transportu i nie musieli borykać się z problemami logistycznymi. Im pozostało tylko pedałować do celu, nam natomiast godzinami czekać na jakiś samochód którym dostalibyśmy się do kolejnej miejscowości.

image

image

Początki były całkiem objecujące bo już po nocy spędzonej w stolicy Tadżykistanu i zrobieniu zakupów na drogę o 5 rano (cholera wie po co i dlaczego bo odjechaliśmy dopiero o 9) stawiliśmy się w bazie skąd odjeżdżają samochody terenowe do oddalonego o 500 km Khorogu, stolicy Pamiru. Pokonanie takiej odległości w wyładowanym po brzegi jeepem, w towarzystwie 8 osób zajmuje zazwyczaj około 15 godzin. Nam zajęło 20. Jako że samochodów był cały plac, tak na oko jakieś 100 sztuk wybór padł na starego, wysłużonego land cruisera, z przemiłym kierowcą, który co raz pytał nas czy wszystko ok. Jako że byliśmy jedynymi turystami tego dnia cieszył się chyba że wybraliśmy jego maszynę, pomimo że była najstarsza ze wszystkich. Pomimo dwóch przebitych opon, wymiany paska klinowego na trasie, bólu pleców, tyłka i czego tam sobie jeszcze życzysz, widoki wynagrodziły wszystko nad przepaściami krew krążyła o wiele szybciej niż powinna.

image

image

image

W środku nocy udało nam się dotrzeć do celu i rozbić namiot pośrodku miejskiego parku, gdzie już z samego rana, obudziła nas ożywiona dyskusja Rady Miejskiej, która przy porannej wódeczce żywo dyskutowała nad tym, dziwnym żółtym zjawiskiem rozbitym w ich parku. Na głośne Zdrastwujcie z mojej strony, Rada rozpierzchła się przepraszając że obudzili. Tak powitał nas Pamir pierwszego dnia. Przyznam, że polubiłem go od razu. Potem szybkie rozeznanie, kwatera na kolejny nocleg, dwa dni odpoczynku w towarzystwie pięknych szczytów i planowanie trasy na łonie natury, w ogrodzie naszego gospodarza. Jak się później okazało były to ostatnie takie nasze wakacyjne dni. Czekała nas nie lada przeprawa przez korytarz Wachański, czyli drogę przy rzece Panji, wzdłóż granicy Tadżycko- Afgańskiej.
image

Kolejne dni upłynęły na przemieszczeniu się z miejsca na miejsce, krótkich odpoczynkach oraz oczekiwaniu na jakiś transport. Z Khorogu do Vrang udało się dojechać po całym dniu i zmianie trasportu w Ishkashim,całe 150 km. Na szczęście na miejscu zjedliśmy pyszny Kurtob czyli potrawę z chleba, kefiru, pomidora i ogórka a potem rozbiliśmy namiot u przemiłego Pamirczyka, zaraz koło jego nowo powstającego kamiennego domu. Herbatka w jego towarzystwie i rozmowy o Pamirze też były. Rano mały trekking na pobliską górkę gdzie znajduje się buddyjska stupa a potem dalej w drogę do Langar.Całe 75 km udało się przejechać w jeden dzień, bo na transport czekaliśmy do 16 a potem jeszcze 3 godziny jazdy, w końcu to całe 75 km.
image

image

image

Najtrudniejsza część trasy wciąż jednak była przed nami i tego obawialiśmy się najbardziej, bo o ile do Langar coś jeszcze jeździ to o tyle z Langar już ciężko się wydostać, no chyba że z powrotem. Nie po to przejechaliśmy taki kawał, żeby sie teraz poddać. Zatem twardo od 7 rano zaczeliśmy łapać stopa, tylko weź tu człowieku coś złap jak nic nie jedzie a do wylotówki na nasz upragniony Murghab jest raptem 105 km, tyle że droga bardzo trudna, z przełęczą na wysokości 4344 m n.p.m. Miejsowi mający samochód terenowy życzą sobie za przejechanie tego kawałka 250 amerykańskich zielonych papierków. W odpowiedzi na taką propozycję usłyszeli ode mnie w płynnym rosyjskim że nie chcemy kupić ich samochodu tylko przejechać ten kawałek, co spotkało się z reakcją w postaci obrażonej miny i szybkim odjazdem, oczywiście bez nas. Tak niestety pokonują Wachan leniwy turyści, 250 USD i po sprawie, ale to już oddzielnny temat.

Jednak jest! Po 5 godzinach czekania podjeżdża stary radziecki, zielony ułaz, nie jedzie co prawda do głownej drogi bo odbija na 35 km przed rozwidleniem, w miejscowości Hargusz ale dla nas to już światełko w tunelu. Pojawia się jednak mały problem bo w ułazie siedzi 10 osób a między nimi ledwie żywy cielak robiący pod siebie. Patrzymy sobie z kierowcą głęboko w oczy i razem dochodzimy do wniosku że we dwójkę z plecakami już się nie wciśniemy, no chyba że siądziemy na i tak już ledwo żywej krowie. Odpuszczamy. Kierowca twierdzi że za 2 godziny powinien jeszcze jechać jeden minibusik z pasterzami i może będą mieli miejsce. Pojawił się nasz wybawiciel!
image

image

Zabiera nas ze sobą i choć nie za darmo to jednak udało się. Jedziemy starym szarym ziłem w towarzystwie pasterzy, siedząc na workach mąki i pustych bańkach po benzynie. Rozmową o polityce ich i naszym kraju nie ma końca a widoki wynagradzają trudy podróży. Stary ził ledwo zipie, woda w chłodnicy się gotuje, co pół godziny przymusowe przystanki na wylanie wrzątku i napełnienie zimną wodą ze strumienia i jedziemy dalej. Po drodze krótka przerwa na wódeczkę w gronie przemiłych pamirskich pasterzy i już po 3 godzinach jesteśmy na miejscu. Ostatnie uściski, oni w prawo rozklekotanym ziłem a my w lewo dalej już na piechotę.
image

Do przejścia tylko 35 km, tyle że jest 15 godzina, jesteśmy na wysokości prawie 4000 m n.p.m a w kieszeni mamy jednego snickersa. Zaczyna się robić niefajnie, ale jak to mówią, szto zdziełasz. Zarzucamy plecaki i postanawiamy iść do zmroku, może uda nam się przejść przełęcz oddaloną o jakieś 15 km. Tyle tylko że w tych warunkach dopada nas mała śnieżyca i wieje prosto w mordę a te 15 km ciągnie się jak wieczność.Głupi to jednak ma szczęście! Już prawie ciemno a my wygłodniali, z trudem łapiąc oddech dochodzimy do przełęczy. Plan jest taki że jeszcze kilka metrów bo sił już brak, rozbijamy namiot i kładziemy się spać. Dziś nie zdołamy już zrobić ani kroku dalej. Nagle słyszymy warkot silnika, to chyba nie może być prawda. A jednak! Zatrzymuje się terenówka, kierowca pyta wyraźnie zaskoczony co my tu robimy a my że idziemy do rozwidlenia a potem na Murghab. Zaprasza nas serdecznie do środka i w ciagu 30 minut jesteśmy u celu, jest asfalt i droga na Murghab. Hura, udało się! Tylko gdzie tu spać! Okazuje się że w dole, jakieś 15 minut od głównej drogi w całkowitych ciemnościach pali się światełko, w domku pośrodku niczego. Idziemy, pukamy i ku naszej uciesze otwierają się drzwi. Pamirczycy są cudowni, przyjmują nas na nocleg, nie chcąc nawet słyszeć że będziemy spać w namiocie. Do tego gorąca herbata, chleb, masło, jesteśmy w niebie i nadal nie możemy uwierzyć w swoje szczęscie.
image

image

image

Tak wygłądała w skrócie nasza przygoda z Pamirem, jego trudami, codziennym życiem, wspaniałymi, gościnnymi ludźmi, bez których pokonanie tej pięknej krainy nie byłoby możliwe. To własnie dzięki nim mogliśmy choć przez chwilę poczuć się w tym pięknym, aczkolwiek surowym miejscu jak dumni synownie i córki Pamiru, za co pięknie im dziękujemy.

Tomek

image

Quiz podróżniczy

24 Czer

Podróżując, każdego dnia możesz przebierać w milionach opcji jakie oferuje ci świat. A tych jest ogrom, do wyboru do koloru. Postanowiłam podzielić się małą częścią wyborów przed jakimi staję każdego dnia.
Jak wygląda backpackerskie hulaj duszo, piekła nie ma?  Odpowiem w formie testu. Wszystkie odpowiedzi są poprawne i możliwe.

Jedziesz 16h przez góry Pamiru w samochodzie przewidzianym na 7 osób ale zapakowano w nim 9. Masz do wyboru:

a) miejsce w środkowym rzędzie gdzie jest więcej miejsca na nogi ale które dzielisz z czwórka innych osób
b) miejsce w pierwszym rzędzie, masz sporo miejsca na nogi ale musisz gadać z kierowcą po rosyjsku (którego nota bene nie znasz) i widzisz jak wyprzedza na wariata i gna na trzeciego, nad przepaścią
c) miejsce w ostatnim rzędzie, tylko ty i dwójka towarzyszy podróży ale za to siedzisko jest na kole co przy dziurach wielkości pułapki na czołgi gwarantuje wstrząsające przeżycia

Między przesiadką jedną a drugą. Bez jedzenia kilkanaście godzin a tu trochę jeszcze do przebycia. Wybierasz:

a) smażone placki z kartoszkami które żresz od trzech tygodni, ciągnące się,  gumowate i na sam ich widok żołądek wywraca się w poprzek
b) nic nie jesz i zdychasz z głodu przez kolejne ileś entych godzin
c) rzucasz się na lokalne dziwne pyszności mając na uwadze iż przez ramię zagląda ci Pasteur szepcąc do ucha ‚na twoim miejscu bym to przegotował’

Nocujesz gdzieś pośrodku niczego. Twoja baza noclegowa to:

a) twój własny namiot w którym jest czysto i przyjemnie ale za to w nocy marzniesz jak czort bo wywiewa dosłownie wszystko
b) masz hotel na wypasie, mają WiFi i inne luksusy ale cena jest zaporowa i wiesz że ta nocka pochłonie twój parodniowy budżet (czytaj parę dni o plackach z kartoszkami)
c) lokalna dziura z wychodkiem na zewnątrz, wiadrem w formie prysznica i brudnym wszystkim ale przynajmniej w nocy nie przymarzniesz

Chce Ci się mega sikać (a bywa że coś jeszcze) a jedziesz totalnym pustkowiem.  Co robisz:

a) łamanym kirgiskim lub na migi krzyczysz kierowcy że musisz wysiąść z samochodu, tu i teraz. 8 osób musi się wygramolić z auta żeby cię wypuścić. Tyłek wystawiasz na poboczu na publiczny widok
b) wstrzymujesz sikanie na ileś godzin aż dojedziesz do hotelu. Pęcherz cie boli, w oczach chlupie, kręcisz się non stop i błagasz o pieluchę
c) przewidujesz i takie sytuacje i na wszelki wypadek przed podróżą nie pijesz i nie jesz. Zdychasz z pragnienia i głodu przez całą podróż

Transport publiczny. Do wyboru masz:

a) komfortowe miejsce przy głośniku z którego wyje zarzynanie kota na przemian z młócką ruskiego disco połączonego z religijnym pianiem
b) idziesz na tył i jedziesz z paszą, owocami, warzywami, zwierzętami i Bóg wie czym jeszcze
c) rezygnujesz i idziesz piechotą w pełnym słońcu,  38 stopni w cieniu z plecakami po 18 kg

Mówią że życie to sztuka wyboru. Podróżowanie pozwala dopracować tą sztukę wręcz do perfekcji. Szkoda tylko że często jest to wybór między dżumą a cholerą. Co nie zmienia faktu że i tak warto! 🙂

Agata

Wymarzony zawód świata

9 Czer

Jak wrócę z naszej wycieczki zostanę konsulem. Ale nie takim byle jakim. Takim, co to postara się aby turyści marzący o tym aby zwiedzić nasz piękny kraj, przeżyli te same cudowne emocje co i my, ubiegając się o wizy do Azji Centralnej.

Po pierwsze swoją placówkę wybuduję na przykład w górzystej Gruzji, w jakimś miejscu trudno dostępnym, za górami, za lasami gdzie żaden publiczny transport nie dociera i gdzie można dojechać astronomicznie droga taksówką. Wszak konsul musi wspierać lokalny biznes.

Drzwi ambasady otworzę dla turystów raz w tygodniu, jeden dzień starczy na załatwienie wszystkich formalności. Oczywiście na spotkanie nie będzie można tak sobie przyjść, wpierw trzeba się umówić. Najbliższe wolne terminy wyznaczę najszybciej na tydzień do przodu, wszak ciężko się wyrobić przy jednym dniu pracy. Telefon będę odbierać w ściśle wyznaczonych godzinach ale na wszelki wypadek wyłącze go z prądu co by potencjalni klienci za bardzo mi głowy nie zwracali.

A dalej już będzie lekko łatwo i przyjemnie czyli mowa o formalnościach. Formularz udostępnię tylko w języku polskim, jak turysta chce jechać do naszego kraju to powinien zawczasu zaznajomić się z językiem. W formularzu wypytam o wszystkie niezbędne informacje: skąd, dokąd, dlaczego i po co, poproszę o telefony, adresy, nazwisko panieńskie matki, babki i dziadka a jak dziadek nie ma to musi sobie załatwić. Jak się okaże, że dziadkowi się zmarło parę lat wcześniej to tym większy ma dziadek problem. Do formularza trzeba będzie dołączyć zdjęcie, ale że standardowe paszportowe mnie nudzą poproszę w formacie 36 × 49 mm, na tle z wielbłądem i w czapce góralskiej. Akcenty folklorystyczne są zawsze mile widziane.

Oficjalnych cen za wizę nie będę podawać, szkoda papieru na takie wydruki. Za szybsze załatwienie sprawy wymagać będę większych opłat ale w sumie nie ma to znaczenia bo i tak nie mam zamiaru trzymać się terminów. Wiza będzie gotowa jak będzie gotowa a jak turysta przyjechał raz i odbił się od drzwi to równie dobrze może zajechać i drugi skoro zna już drogę. Zapłacić w ambasadzie nie będzie można, żeby nikt nie posądził mnie o łapówki ale i na to mam radę- podpiszę umowę z jakimś maleńkim bankiem na drugim końcu świata i tylko tam będzie można uiścić opłaty.

I już. A po takiej bezbolesnej procedurze siądę sobie w swoim biurze, otworzę browar i będę obserwować przez kamerkę turystów. I popatrzę jak cieszą się jak dzieci z uzyskanej wizy, jak po trzech tygodniach krzyczą i wiwatują ‚jest, udało się, sukces!!!!’. Lubię sprawiać ludziom radość, zwłaszcza w takich małych sprawach jak pozwolenie na wjazd do kraju. I tylko będę się dziwić, że tyle kasy i zachodu w to wszystko włożyli po to, aby później wydać jeszcze więcej.

Hej, bo co by nie mówić, konsul to ma jednak klawe życie!!!!

Agata

image